wtorek, 19 września 2017

Orientation Global Outreach

Aloszki!

W komentarzach pod ostatnim postem dostałam odzew (jej!) więc oto jest i on: post o orientation wymieńców z GO.

Zacznę od tego, że integracja GO nie zaczęła się od razu po naszym przylocie. Ja i inne dwie uczestniczki programu przyleciałyśmy już 4 sierpnia, podczas gdy zdecydowana większość granicę przekroczyła 5... byli nawet tacy, którzy przez  problemy z samolotami przylecieli dopiero 6 sierpnia! W każdym razie... Nasza trójka została odebrana z lotniska przez moją host rodzinkę i do obozu miałyśmy weekend z kawałkiem ;)

Orientation to był cudowny czas czterech dni bez telefonów, w skupieniu i zachwycie nad wszystkimi amerykańskimi nowościami. Przynajmniej dla mnie... ;) Nasza baza mieściła się w domu rekolekcyjnym "Góra Tabor" w Neenah WI.  Podzielono nas na grupki według szkół do których się wybieraliśmy. Nasz stolik o dumnej nazwie McJets był hybrydą McDonell High School i przecudownego Roncalli High School <3

Każdy dzień rozpoczynaliśmy krótką poranną modlitwą w kaplicy i śniadankiem. Nad posiłkami trzeba się na chwilkę zatrzymać... Każdego dnia inna rodzina, lub jej część zaangażowana w GO przygotowywała jeden z posiłków. Każdy starał się jak najbardziej oddać amerykańską kulturę, która składa się przecież z wielu kultur, więc  jednego dnia dostały nam się nawet pierogi! Polki wiwatowały!!! Po śniadaniu zaczynały się nasze zajęcia. Ciężko mi tu sformułować jakiś konkretny plan, czy grafik, bo każdego dnia działo się co innego. Mieliśmy codzienne wykłady o bardzo praktycznej i życiowej tematyce. Amerykańska część GO wtajemniczała nas w tajniki życia na drugiej półkuli, innych zwyczajów i zachowań. Był czas na film z chwilą refleksji, na wolontariat, wypad na pizzę i nasz koncert. Udało nam się nawet spędzić kilka godzin na miejskiej siłowni YMCA (tak jak w tej piosence ;) ) ! Wszystko to prowadziło nas do ostatniego dnia - uroczystej mszy i pierwszego spotkania z naszymi przyszłymi rodzinkami. No cóż... dla mnie jak by nie patrzeć nie było to pierwsze spotkanie... ale poznałam wtedy brakujący element mojej rodzinki - najstarszego brata. 

Nie mogę zdradzić wam tu wszystkiego... bo wiele z tych najpiękniejszych elementów musi pozostać tajemnicą dla przyszłych stypendystów Global Outreach, co by nie zabierać im tych przeżyć ;) 

Skończę tym, że nie sądziłam jak bardzo przydatny będzie ten czas. Nasz rocznik bardzo się ze sobą zżył i myślę, że lepiej przygotował na wyzwania, które czekały na nas już za chwilę...

Bajuu ! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz