Kiedy otrzymujesz wiadomość o tym, że wylecisz na rok za ocean co pierwsze przychodzi Ci na myśl ?
JAK MAM SIĘ SPAKOWAĆ NA ROK W JEDNĄ WALIZKĘ ?!?!
Nie... Tak na serio to na początku zaczęłam się zastanawiać jak wytrzymam rok bez pierogów, ale z tą walizką to tak bardziej dramatycznie prawda ? ;)
Należę do grupy tych osób, które wszystko muszą mieć zorganizowane - dopięte na ostatni guzik (co innego, że z realizacją bywa różnie...). Jak łatwo się domyśleć po otrzymaniu pozytywnej odpowiedzi uruchomiłam wszelkie możliwe źródła informacji o ogólnym tytule "jak przetrwać ten rok?". Postanowiłam więc zebrać to wszystko w jedno i przedstawić w jakiejś przystępnej formie... jak wyszło ?
1. Przygotowania zacznij wcześniej niż na dzień przed wylotem.
Jakiejkolwiek techniki pakowania nie wybierzesz gwarantuję, że czegoś zapomnisz, coś przeoczysz, wpakujesz coś, czego nie użyjesz przez cały rok. To w fazie pakowania przypomina się o najbardziej podstawowych rzeczach, których jeszcze nie spakowaliśmy. Ale pamiętaj:
2. Przygotuj listę rzeczy do spakowania.
To jest to o czym mówi tytuł. Jasne, że nie mam otwartej od maja walizki (zasadniczo to jeszcze nie mam walizki ;) ), bo to kompletnie mijałoby się z celem. Za to warto zacząć gdzieś (najlepiej w jakimś specjalnym zeszycie/dzienniku ) spisywać wszystkie te ultra-niezbędne rzeczy bez których przetrwanie roku za oceanem byłoby niemożliwe.
3. Korzystaj z technologii.
W dzisiejszych czasach mamy całą masę aplikacji typu "wirtualna szafa". Polega to mniej wiecej na tym, że po zrobieniu zdjęcia jakiejś części garderoby wędruje ona do "szafy" z której może być przydzielana do mniejszych szaf (lub w moim przypadku walizek ;) )
4. Koniecznie sprawdź klimat, w jakim będziesz mieszkać.
Walizka wymiańca z Texasu będzie wyglądała odrobinę inaczej niż tego z np. Wiconsin, a już na pewno z Alaski ;)
5. Tylko "must have"
Weź pod uwagę, że nie potrzebujesz zabierać całej kolekcji pluszaków, czy też wszystkich twoich ulubionych książek. Jeśli chodzi o to drugie... to miałam problem. Ostatecznie postanowiłam zabrać jedną - Biblię. Nie wątpię, że mają ją tam po angielsku, ale mój angielski nie obejmuje jeszcze wszystkich występujących tam archaizmów, więc wolę nie ryzykować z jakąś heretyczną interpretacją ;). Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie zabrała jeszcze czegoś... Ale liczę się z tym, że będę musiała zostawić tam mój książkowy nadbagaż. Ojoj... za dużo o książkach... co do reszty sprawa wygląda podobnie. W Stanach też są sklepy, też są ubrania... więc nie ma najmniejszego sensu kupować sobie w Polsce rzeczy "na zapas"
6. Prezenty.
Moja host rodzinka z tego co się dowiedziałam nie dostaje za uiszczenie mnie żadnych pieniędzy. Żadnego 500+ za trzecie dziecko, więc wdzięczność wydaje się oczywista. Warto zorientować się co lubią, albo czym się interesują. Ale to tak tylko... ku pamięci ;)
Jest jeszcze trylion rzeczy o których trzeba pamiętać! Ale ufam, że są na tyle oczywiste, ze nie potrzebują zbędnego rozwijania ;)
Ojoj... no i będę się powtarzać, ale ten post powstał pod wpływem komentarza, więc jeśli macie jakieś pytania... to ten blog ma być dla was jak koncert życzeń!
Tymczasem bajuu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz