piątek, 16 czerwca 2017

Moja aplikacja do Global Outreach

  Chcesz wyjechać? I co dalej? W tym poście opowiem wam trochę o tym jak przebiegał, przebiega i mam nadzieję, że będzie przebiegał proces mojej aplikacji do programu Global Outreach z którym już w sierpniu wybieram się za wielką wodę.


  Pierwszy punkt w każdym programie jest taki sam. To proste - żeby wyjechać na wymianę trzeba tego chcieć, najlepiej bardzo... Jeśli będziecie się dzielić z bliskimi wam ludźmi waszymi marzeniami i uważnie słuchać, to wierzcie mi, że prędzej, czy później traficie na jakiś fajny program stypendialny, który umożliwi wam je spełniać ;) Tak się stało w moim wypadku. Na początku sięgałam marzeniami do bycia Au Pair zapatrzona w Iks Pe, ale gdy dowiedziałam się, że za ocean mogę wybrać się będąc jeszcze w szkole... moi bliscy nie mieli ze mną łatwo 😉. Na jednym z zebrań szkolnych s.Dyrektor ogłaszała propozycje różnych wymian w których uczennice Nazaretu brały, lub biorą udział. Pojawiły się tam m.in. FLEX i Global Outreach. Byłam przekonana, że aplikować można dopiero w liceum, jednak po wyprowadzeniu mnie z tego błędu zabrałam się do wypełniania dokumentów... I tu uwaga: nie przestraszcie się, bo papierków, świstków, opinii, esejów, zaświadczeń itp. jest caaała masa i to już we wstępnej aplikacji, gdzie nie ma żadnej pewności, czy się uda.

  Całą aplikację oddałam w wyznaczone wcześniej ręce s.Dyrektor 5 stycznia i pozostało mi czekać na jeden z najbardziej stresujących momentów mojego szesnastoletniego życia. Rozmowa rekrutacyjna miała miejsce w piątek przed feriami zimowymi. Wyjątkowo, bo oprócz mnie i mojej przyjaciółki reszta kandydatów rozmawiała w sobotę. Dlaczego? Podczas kiedy ja stresowałam się siedząc przed gabinetem moich wyimaginowanych tortur związanych z językiem angielskim reszta mojej rodziny była już w drodze na zimowy wypad na narty ;_;  Wraz z minutami oczekiwania rósł mój stres, który jednocześnie był skutecznie redukowany przez historie życiowe s.Dyrektor, która czekała razem ze mną i za wszelką cenę próbowała doprowadzić mnie do ładu emocjonalnego. Oczywiście po wejściu cały stres mnie opuścił, język jakby się rozwiązał i nie miałam większych problemów komunikacyjnych, a wszystko przez to, kto siedział przede mną. Byli to: koordynatorka całej akcji - p.Basia, która jest Polską i poinformowała mnie o tym na wstępie, zapewniając wszelką pomoc językową, przedstawicielka rodzin amerykańskich - bardzo miła i cicha Pani - taka trochę Matka Amerykanka ;) , oraz Kierownik  Duchowy całej fundacji - straszy już Ojciec Larry, który totalnie rozbrajał system swoimi sucharkami :)

  A o co się mnie pytali ? Miliard razy nawiązywali do wypełnianej przeze mnie, moich rodziców i prawie wszystkich ważnych ludzi, którzy mnie znają aplikacji... ale poza tym pytali bardzo prostym językiem o bardzo ważne sprawy; o to co zrobiłabym w prawie wszystkich możliwych czarnych scenariuszach, jak nawiązuję nowe relacje, co myślę o sobie, jak rozwiązuję problemy itd. Cała rozmowa trwała z tego co pamiętam prawie godzinę, ale czas zleciał mi naprawdę szybko. Po wszystkim wróciłam do mojej Cioci, by o 6:00 rano następnego dnia siedzieć w samolocie, który zabrał mnie do reszty mojej rodzinki ;)

widoczki na norweskie fiordy

  W połowie marca przeszły maile... Dostałam się do programu! Świetnie! Miesiąc później placement i... wypełnianie kolejnych dokumentów, wszystko co potrzebne do otrzymania I-20, która jest potrzebna do otrzymania wizy, która jest potrzebna do mojego wylotu XD Ale ale... tu zaczęły się też najprzyjemniejsze momenty - poznanie mojej przyszłej rodzinki, wirtualne spacery po szkole, oglądanie okolicy w Google Maps i wiele innych... Słowem - WARTO !


Ojoj... wyszło nietypowo długo,,, ale mam nadzieję, że trochę rozjaśniło to kulisy takiej wymiany ;) W razie jakichkolwiek pytań proszony/proszona jesteś do pozostawienia komentarza, wysłania maila, lub jakiejkolwiek innej formy komunikacji, która niezmiernie mnie uszczęśliwia. Amen.

Bajuu!

4 komentarze:

  1. Gratuluje, bo mało komu udaje się jechać na taką wymianę dzięki stypendium:) Mam nadzieje, ze jak już będziesz leciała to pojawi się jakiś wpis z podróży, bo mam wrażenie, że to stresuje mnie najbardziej mimo, że nawet nie mam jeszcze pewności czy polecę. Ostatni raz samolotem leciałam jak miałam jakieś 7 lat i boje się, że nawet nie wiedziałabym gdzie iść na lotnisku:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja uwielbiam latać. Ale nie powiem, że nie boję się przesiadek... ;) całe szczęście do USA lecę z przyjaciółką i przesiewamy się tylko raz - w Helsinkach :)

      Usuń